Świadectwo wychowawcy Świetlicy Socjoterapeutycznej


Pracuję w Świetlicy Socjoterapeutycznej Stowarzyszenia KARAN przy ul. Prochowej w Warszawie. Jestem wychowawcą grupy starszej dzieci w wieku 12-15 lat. Codziennie spotykam się z dziećmi i młodzieżą, która pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych, dotkniętych trudnościami, która ma problemy z nauką i jest zagrożona uzależnieniem. Zdarzają się w mojej pracy chwile zwątpienia, czy jestem w stanie, w ciągu kilku godzin dziennie, nauczyć dzieci uczciwego życia, właściwego postępowania, a przede wszystkim miłości do siebie i bliźnich. Nawet 480 godzin to mało, aby wypracować u tych młodych ludzi umiejętność odmawiania, gdy czują, że tak powinni, żeby wskazać im drogę, którą dojdą do prawdziwych wartości.


Na zajęciach poznają siebie, pracują nad relacjami międzyludzkimi, komunikacją, nazywaniem i wyrażaniem uczuć. Dużą wagę przywiązujemy do tego, aby nauczyć dzieci właściwych wyborów, aby były świadome konsekwencji pochopnych, nieprzemyślanych decyzji. Mam świadomość, że, niestety, nie uchronimy wszytkich przed złem. Żyją w środowisku, które niejako zmusza do wybierania zła. Dzieci chcą być lubiane, akceptowane, chcą przynależeć do grupy, a na podwórku czy w szkole liczą się tylko ci, którzy przeklinają, palą, kradną i nie pozwalają dorosłym sobą "rządzić". Smutne realia, w których każde z nich stara się znaleźć swoje miejsce. Moi podopieczni mają wiele problemów. Często przychodzą, żeby porozmawiać o tym, że ich tata pije i robi awantury, że nie ma w domu pieniędzy na jedzenie, że koledzy ćpają, bo, jak tłumaczą, to rozwiązuje problemy. Opowiadają o swoich niepowodzeniach, o tym, że czują się gorsze, samotne. Słuchając dzieci, nauczyłam się rozumieć sens ich słów zawarty w niewypowiedzianych zdaniach. One wszytkie mówią o jednym - o potrzebie uczucia, o tym, że chcą być wyjątkowe, ważne dla innych, kochane.
Niezaspokajanie podstawowych potrzeb często skłania tak młodych ludzi do zapełniania wewnętrznej pustki alkoholem, narkotykami, złym towarzystwem, które zastępuje zainteresowanie rodziców. Czasami tracę na moment wiarę, czy to, nad czym wspólnie pracujemy w świetlicy, nie jest zarezerwowane tylko na teren tego miejsca. Zastanawiam się, czy po kilku godzinach zajęć wracają do domu i nadal postępują tak jak tutaj, kierując się wartościami, o których rozmawiamy na spotkaniach. Jednak jedno zdarzenie uświadomiło mi, że nasza praca owocuje pozytywnymi efektami. Dzieciaki rzeczywiście dokonują dobrych wyborów i uczą się walczyć z przeciwnościami losu w zdrowy sposób. Wypracowują w sobie siłę do rozwiązywania problemów, a nie zapominania o nich na chwilę.


Uświadomiłam sobie to wszystko spotykając szesnastoletniego chłopca, który od ośmiu lat jest uzależniony od narkotyków. W ciągu jednej godziny rozmowy z nim zrozumiałam, że takie miejsce jak świetlica jest niezwykle potrzebne, a to, czego uczymy dzieci owocuje pozytywnymi efektami, mimo, że często można je dostrzec dopiero z perspektywy czasu. Ten chłopiec spróbował narkotyków, aby nie zostać odsuniętym od towarzystwa kolegów z podwórka. Nie chciał spędzać czasu w domu, ponieważ musiałby być świadkiem ciągłych awantur. Nie miał szczęścia przychodzić do takiego miejsca jak świetlica, gdzie dzieci miają wypełniony czas i się nie nudzą, a opiekujące się nimi osoby zawsze znajdą choćby chwilę, żeby wysłuchać, przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze. Często rozmawiam z tym chłopcem i on sam stwierdza, że podopieczni KARAN-u mają mnóstwo szczęścia, że ktoś się nimi interesuje, że chce pomóc, że jest obok ...
Dzieci ze świetlicy ciągle są uświadamiane, jakie spustoszenie w psychice i organizmie robią narkotyki. Mam nadzieję, że wciąż będą pamiętać o tym, że można odmówić, nie czując się przy tym winnym. Przecież odmawiając podejmują decyzję o lepszym życiu, w którym mimo problemów można sobie poradzić.