Czym jest modlitwa? Najprościej mówiąc jest to rozmowa z Bogiem. Tyle razy to słyszałam. Niby proste słowa, zrozumiałe zdanie. Tyle razy próbowałam i zawsze miałam wrażenie, że to tylko mój monolog. Czyżby Bóg milczał?
Moje życie - całkiem dostatnie, myślę, że dobrze ułożone, dzieci mają dobre warunki do życia, do nauki. Wszystko tak jak być powinno - oczywiście w moim odczuciu. A tu córka przychodzi i skarży się, że nie ma co jeść, bo gotuję same "niedobre rzeczy", że ubrania ma niemodne, komputer starej generacji, za daleko do szkoły, że ma nieżyczliwych nauczycieli, złośliwe koleżanki, nie ma chłopaka, czuje się samotna itp.
Słucham i nie wiem, co jej powiedzieć - bo tak naprawdę to ma chyba wygórowane wymagania, lecz sama niewiele wkłada trudu i wysiłku by zmienić taki stan rzeczy. Niby się skarży, ale słychać w głosie żal i pretensje. Żadnego słowa o tym, co w życiu ma dobrego, z czego się cieszy.
Czy moja rozmowa z Bogiem nie zaczyna się podobnie - skarżę się, żalę na swój los, na swoje życie które mi Bóg przygotował, choć to ja je sobie układam i nie zawsze się dostatecznie przykładani. I po takim monologu, czego oczekuję od Boga - pocieszenia, obietnicy, a może wytknięcia mi tych chwil, kiedy lenistwo, chęć przyjemności czy oszustwo wzięło górę nad obowiązkami. Chyba wiem, co usłyszę i na wszelki wypadek wolę nie słyszeć. Kiedy spotykam znajomego - pytam "Co u ciebie słychać?" - a on mi chętnie opowiada i opowiada o sobie, ewentualnie pyta co u mnie i ja mu opowiadam. To miłe, gdy ktoś się mną interesuje i zaczyna rozmowę od pytania o mnie. Dlaczego ja tak mało Boga pytam: "Panie, jak tam u Ciebie? Jak się zapatrujesz na to, co widzisz na świecie, w moim życiu?". Chyba obawiam się odpowiedzi. Co usłyszałabym - że swoim życiem zasmucam Boga, że ma już dość moich postanowień poprawy i ciągłych niedotrzymywań obietnic, że Jego wyrozumiałość dla świata się kończy, że zbliża się czas żniwa. Nie, tego nie chce słyszeć. Wolę swoimi słowami zagłuszyć głos Boga. Wolę ponarzekać; bo wtedy Bóg milczy, a ja nadal żyję tylko swoimi sprawami, w swoim egoizmie. I nie widząc potrzeby, nie muszę się zmieniać, poprawiać.
Lubię rozmawiać z Marią - moją przyjaciółką. Ona jest taka miła, zawsze zauważa we mnie coś dobrego, wspaniałego, zachwyci się każdym moim sukcesem czy choćby zwykłym czynem. Nie zapomni o moich imieninach czy o tym, co lubię, co mi dobrze wychodzi i głośno to wyraża. Ja sama nie lubię innych chwalić, przecież to takie oczywiste, że każdy ma w sobie coś dobrego, czy też ma osiągnięcia (nieraz sobie myślę, że gdyby inni nie mieli osiągnięć to moje byłyby widoczniejsze) - po co o tym mówić. Bogu też nie mówię, za co Go podziwiam, kocham czy wielbię, czym mnie zachwyca.
Człowiek jest bożym stworzeniem, marnością wobec wielkości Boga i naprawdę Bogu do szczęścia nie jest potrzebny zachwyt czy podziw Jego stworzenia. To nam - ludziom jest potrzebny głos Boga, łaska i miłosierdzie, i żeby tego dostąpić nie mogę iść do Pana Boga tylko się skarżyć, żalić, żebrać o litość. To ja muszę zabrać się za siebie, za pracę - taką normalną i taką nad sobą, a kiedy już przez ten trud umocnię się i dowartościuję, będę mogła stanąć przed Panem, spojrzeć śmiało w Jego oblicze i powiedzieć "Pan mój i Bóg mój", a moja dusza wyśpiewa Magnificat, Bo najmilsza Bogu modlitwa to modlitwa uwielbienia. Człowiekiem jestem i po ludzku patrzę, i po ludzku rozumuję. Również po ludzku próbuję zrozumieć Boga. Wiem, że to niedoskonałość i że w ten sposób nigdy Boga do końca nie zrozumiem - ale tylko takie rozumienie jest mi dostępne (inne rzeczy muszę przyjąć na wiarę). I tak, kiedy dziecko przychodzi do ojca i wyraża podziw czy uwielbienie -jest miłe ojcu, kiedy pyta o radę i stosuje się do niej -jest miłe ojcu, kiedy wykonuje jego wolę -jest miłe ojcu, kiedy troszczy się o jego sprawy - wtedy jest miłe ojcu i ojciec chętnie z nim rozmawia. Podobnie rozumiem rozmowę moją z Ojcem Niebieskim. Kiedy będę tak do Boga mówiła, wtedy nie będę musiała zagłuszać swego sumienia, wtedy usłyszę głos Boga.