Narkoman. Wszyscy wiemy jak wygląda: brudny, z długimi włosami, chudy, w luźnych, brudnych ubraniach, o szklanych oczach czy nieprzytomnym wzroku, z pokłutymi żyłami, siedzący w bramie lub żebrzący. Tak - taki jest mit narkomana. Ale nie wszyscy narkomani leżą na ulicy czy chodzą brudni i obdarci. W przypadku uzależnienia od marihuany, haszyszu czy amfetaminy dziecko przez dłuższy czas wygląda "normalnie". Zdarza się, że chodzi senne, jakby ciągle zmęczone; zasypia zaraz po powrocie ze szkoły, skarży się, że razi je ostre światło. Albo dla odmiany jest pełne energii, ma kłopoty z usiedzeniem na jednym miejscu, podekscytowane, bez przyczyny śmieje się. Trudno się z nim dogadać, odpowiada półsłówkami, innym razem dużo mówi, prawie krzyczy, jest rozdrażnione, szybko traci panowanie. Nie czuć od niego alkoholu, a zachowuje się jakby było pod jego wpływem - ma kłopoty z utrzymaniem równowagi, śmieje się samo do siebie. Zmienia obyczaje, zaczyna zamykać swój pokój na klucz, ma zamykane skrytki, nowych kolegów, którzy je wyciągają z domu domofonem lub telefonem, pojawiają się hinduskie kadzidełka, nowe emblematy na koszulkach czy plecaku. Nie ma tu znaczenia, że ten młody człowiek dba o swój wygląd, chodzi do szkoły i nawet dobrze się uczy, że uczestniczy w życiu rodzinnym.
Takie zachowania rodzice tłumaczą "trudnym dojrzewaniem", "poszukiwaniem własnej tożsamości" dorastającego nastolatka, ale zwykle są to sygnały, że dziecko ma już za sobą pierwszy kontakt z narkotykami. Być może uległo modzie, towarzystwu, zaspokoiło swoją ciekawość lub raz chciało spróbować "zakazanego owocu". Często jednak po pierwszym razie przychodzą kolejne. Narkotyk pojawia się coraz częściej w życiu dziecka, a wraz z nim uzależnienie. Mimo wyraźnym oznak i informacji ze szkoły bądź od znajomych rodzice nie chcą uwierzyć, że narkomania dotyczy właśnie ich dziecka, zaprzeczają takiej możliwości. Dlaczego? Gdyż burzy to ich pojęcie o wychowawczej roli rodziny, nie chcą wierzyć, że ich dzieci zawiodły ich zaufanie, że oszukały ich. Traktują to jako porażkę wychowawczą i życiową. Czasami w ten sposób bronią się przed poczuciem winy i lękiem z powodu opinii publicznej. To zaprzeczanie wynika również z braku wiedzy na temat narkomani bądź z bezsilności i niechęci do trudu walki z kolejnym problemem. A problem sam nie zniknie, zawsze tylko rośnie i z czasem jest coraz trudniej się z nim uporać.
Narkomania nie leczona prowadzi do śmierci - czy to z powodu zapaści, przedawkowania, wyniszczenia organizmu, AIDS czy też z powodu wejścia na drogę przestępczą. Ale zanim do tego dojdzie narkoman ratując się niszczy rodzinę przez oszukiwanie, okradanie, skłócanie rodziców, awantury a nawet bójki.
Jedynym rozwiązaniem jest wczesne wykrycie i leczenie, tak jak to jest w każdej chorobie. Nie wystarczy oczyścić organizmu z substancji toksycznych, zniewalających - trzeba wyleczyć młodego człowieka z uzależnienia psychicznego w ośrodku. Taką decyzję muszą podjąć rodzice i doprowadzić do sytuacji, w której dziecko, nawet to pełnoletnie - podejmie taką samą decyzję -nawet pod presją czy przymusem.
Pierwszym krokiem rodziców winna być poradnia rodzinna bądź punkt konsultacyjny organizacji przeciwdziałającej narkomanii. Jedną z takich organizacji jest Stowarzyszenie Katolicki Ruch Antynarkotyczny KARAN, założony przez pallotyna ks. Pawła Rosika, który od ponad dziesięciu lat pomaga rodzicom w przeciwdziałaniu uzależnieniom i w ratowaniu dzieci, które wdepnęły na uzależniającą ścieżkę. Te działania oparte na nauce Chrystusa - "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych - mnieście uczynili" to oddziaływanie na dzieci i rodziców zarówno z rodzin zagrożonych uzależnieniem, jak i już dotkniętych tą chorobą. Jest to nie tylko poradnictwo i kierowanie na leczenie młodzieży, rehabilitacja i kształtowanie młodych ludzi ku wyższym wartościom, ale również pomoc rodzicom w nauczeniu się życia z uzależnionym dzieckiem. KARAN prowadzi również działalność informacyjną i edukacyjną, a wszystko po to, by rodzice mogli jak najszybciej reagować na pojawiający się w rodzinie problem.

Elżbieta Opiłowska